XVII Niedziela Zwykła (29 VII 2018 r.)
Kapłani, którzy usiłują dziś mówić o wierze chrześcijańskiej do ludzi Kościoła, mają wrażenie, że są w sytuacji podobnej do przypowieści Kirkegarda o błaźnie i pożarze na wsi. Opowiada on, że w pewnym cyrku wędrownym wybuchł pożar. Dyrektor cyrku wysłał błazna, gotowego już do występu, do sąsiedniej wsi po pomoc, zwłaszcza że zagrażało niebezpieczeństwo, iż ogień przeniesie się do wsi poprzez puste, wyschnięte po zbiorach pola. Błazen pobiegł do wsi i prosił mieszkańców, by czym prędzej przyszli i pomogli gasić pożar w cyrku. Ale wieśniacy uważali krzyki błazna tylko za świetny chwyt propagandowy, który ma zwabić jak najwięcej ludzi na przedstawienie: klaskali i śmiali się do łez. Błazen miał ochotę raczej płakać, niż się śmiać. Daremnie błagał ludzi i tłumaczył im, że nie ma tu żadnego udawania, żadnego triku, że to gorzka prawda, że cyrk się rzeczywiście pali. Błagania jego wywoływały tylko nowe wybuchy śmiechu. Dalej uważano, że świetnie gra swą rolę. Aż wreszcie ogień przeniósł się do wsi. Na pomoc było już za późno, tak że zarówno wieś, jak i cały cyrk spłonęły.
My kapłani, mamy wrażenie, że znajdujemy się dziś w podobnej sytuacji, bo tak mało wiernych przychodzi do kościoła, jakby zmieniło się nauczanie Kościoła, jakby nie istniało trzecie przykazanie Boże: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił”. Nie ma bowiem wszystkich wiernych w kościele. Na mszę św. niedzielną też przychodzi jedynie garstka dzieci i młodzieży! Wierni, jakby nie brali już na serio, ani nauki Kościoła ani nawoływania kapłanów. My kapłani jesteśmy jakby podobni do wspomnianego błazna, który nie może znaleźć żadnego posłuchu u ludzi. Może, gdy przyjdzie jakaś trwoga, wtedy „do Boga”, jak mówi przysłowie, przyjdzie. Msza św. to nie tylko „przedstawienie jednego aktora”. Mszą św. trzeba się głęboko przejąć! Trzeba ją przeżyć duchowo. I nie może być też tak, że spokojnie przysłuchujemy się kazaniu, ale zbytnio się nim nie przejmujemy. Może w dzisiejszych czasach powinna nastąpić zmiana „ubioru”? Widzę taką potrzebę, obserwując zmierzch tradycyjnych mediów prasowych, które przenoszą swoje wydania do internetu. Też zamieszczam tam swoje kazania na stronie naszej parafii. Ale, czy wy je czytacie?
W jednym z ostatnich Pielgrzymów można znaleźć artykuł: „Czy można być wierzącym – niepraktykującym?” Pewien gospodarz na kolędzie mówi do księdza proboszcza: „Czy naprawdę trzeba w każdą niedzielę chodzić do kościoła?” „Rozumie ksiądz, dużo pracy, wymagania coraz większe. Człowiek wraca zmęczony i nie bardzo ma już siły na nic.. Słowem, nie narzucam się Panu Bogu.. Jak to się mówi, jestem wierzący, ale niepraktykujący”. Ksiądz na kolędzie ze spokoje wysłuchał dłuższego wywodu gospodarza. Jednocześnie poprosił o podanie cukierniczki i jął sypać cukier zamiast do kubka z herbatą – wprost na biały obrus. Po chwili zaniepokojony gospodarz poirytowanym tonem pyta: „Co ksiądz robi najlepszego?” A ten na to spokojnie odpowiada: „Bo widzi pan, ja tak w ogóle to jestem kulturalny, ale rzadko kulturę praktykuję”. Wróćmy do setna. Po pierwsze, oddanie czci Bogu to kwestia sprawiedliwości. Najkrótsza definicja „sprawiedliwości” brzmi: oddać to, co się komuś słusznie należy. W relacjach człowieka z Bogiem chodzi o oddawanie Bogu tego, do czego jesteśmy zobowiązani jako stworzenia Boże. Po drugie: muszę mieć czas, aby np. tak jak dziecko spotykać się ze swoim Ojcem, rozmawiać z Nim, być obecnym. W przypadku małżonków, obecność – to miłość. Jeśli nie masz czasu dla kogoś, to znaczy, że ci na nim najzwyczajniej nie zależy, nie ma on żadnego znaczenia w Twoim życiu! Znaleźć czas, nawet jeśli kosztuje nas to wiele wysiłku, nie jest trudno dla kogoś, kogo się kocha. I wreszcie, powiedzenie: „wierzący niepraktykujący” to swego rodzaju zestawienie pojęć przeciwstawnych, jak leniwy – pracoholik. Za dużo siedzimy w domu, dzieci i młodzież za dużo czasu spędza w domu i śledzi internet. Kiedyś takim zagrożeniem był telewizor, dziś – internet, smartfony, facebook, gdzie jesteśmy „zabotowani”, czyli „przeprogramowani” i żyjemy w innej bańce mydlanej.