5. Niedziela Wielkanocna (29 IV 2018 r.)
„Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity”
Sandra Sabattini – właśnie papież Franciszek podpisał dekret o heroiczności jej cnót. 23-letnia Włoszka wkrótce może zostać pierwszą beatyfikowaną narzeczoną. ŚWIĘTA NARZECZONA? Dlaczego nie! Urodziła się w 1961 roku we Włoszech. Zamieszkała z rodzicami w Rimini, nad morzem Adriatyckim. Głęboka wiara rodziców, a także otoczenie w jakim się wychowywała, sprawiły, że stała się niezwykle wyczulona na najwyższe wartości życia i wiary. Sandra uwielbiała tańczyć, chodzić po górach, grała na fortepianie, uprawiała sport, pochłaniała książki, śpiewała w chórze, angażowała się w różne grupy parafialne, a przede wszystkim kochała niepełnosprawnych i odrzuconych. Dla nich była w stanie zrobić wszystko. Kiedy miała zaledwie lat 12, z charakterystycznym dla siebie dynamizmem i radością, włączyła się do prężnie rozwijającej się Wspólnoty Papieża Jana XXIII. Charyzmat wspólnoty, jakim jest niesienie pomocy niepełnosprawnym, odrzuconym i uzależnionym od narkotyków, szybko stał się dla Sandry Sabattini najważniejszym wymiarem codzienności. „Pragnę upodobnić się do Jezusa ubogiego sługi i dzielić życie z ostatnimi ludźmi” – zapisała w prowadzonym przez siebie (już od I Komunii) dzienniczku. Z niepełnosprawnymi zaczęła wyjeżdżać na obozy formacyjne. Po jednej z wypraw w Dolomity wyznała mamie: „Tak się napracowałam, że bolą mnie wszystkie kości, ale jestem szczęśliwa. Tych ludzi nigdy już nie opuszczę”. Natomiast jej mama wspomina: „Często ręce mi opadały, jak Sandra wychodziła z domu w nowej kurtce czy dopiero co kupionym swetrze, a wracała w starych podartych ciuchach, bo swoje oddała komuś, jak twierdziła, bardziej potrzebującemu”. Potem Sandra postanowiła wyjechać na misje do Afryki. „Jest jeszcze wielu ludzi, którzy potrzebują ode mnie wiary i Twojej miłości, Panie” – zapisała Sandra w dzienniku, który prowadziła skrycie. Ojciec jej mówił, żeby najpierw zdobyła zawód, skończyła studia i dopiero potem jechała, jak stwierdził: „ratować świat”. Dostała się na medycynę w Bolonii. Zdecydowała, że jako lekarka lepiej będzie mogła służyć we wspólnocie. Wybrała Boga, i to było widać w jej życiu, a w konsekwencji wybrała ubogich, którym poświęciła cały swój czas. Nie przeszkodziła jej w tym miłość do chłopaka. Z Giudo Rossim poznali się właśnie we Wspólnocie. Sam studiował inżynierię. Stali się nierozłączni. Sandra, na pierwszą randkę zabrała go na cmentarz. Często tam chodziła. Lubiła oglądać zdjęcia na nagrobkach i zastanawiać się nad śmiercią. „Ona kochała życie. I tego zachwytu uczyła także mnie. Uczyła mnie też kochać Boga. Robiła to z niesamowitym wdziękiem, ale była też wymagająca” – opowiada jej narzeczony Guido. Po kilku latach znajomości zaręczyli się. Zaczęli planować wspólne życie. O misjach marzyli już wspólnie. – „Dojrzewaliśmy razem w tej naszej miłości. Jednocześnie całymi garściami czerpaliśmy z życia, bo taka była Sandra, kochała życie i ludzi” – wspomina narzeczony. Ale to jej życie zostało nagle przerwane. Wspólne plany pokrzyżował wypadek. 29 kwietnia 1984 roku z narzeczonym jechała na spotkanie wspólnoty. Kiedy Sandra wysiadała z samochodu potrącił ją rozpędzony pojazd jadący z przeciwnej strony. Zmarła po trzech dniach. Ona mogła żyć tak pięknie, ponieważ swój dzień zawsze zaczynała i kończyła na kolanach. Codziennie była w kościele na adoracji Najświętszego Sakramentu. To Jezus dawał jej siłę. Jak w dzisiejszej Ewangelii: Tak jak wartość latorośli, jej żywotność i owocowanie zależy od złączenia z winnym krzewem, tak również wartość naszego życia zależy od naszego złączenia z Chrystusem.
Ksiądz, który bardzo dobrze znał Sandrę Sabattini, zaraz po jej śmierci zaczął starać się o otwarcie jej procesu beatyfikacyjnego. Wkrótce nastąpił cud. Pewien chory na agresywnego raka Włoch modlił się o uzdrowienie do Sandry Sabattini. Nagle ozdrowiał, co było niewytłumaczalne z medycznego punktu widzenia. Od tego momentu minęło 11 lat, a ów Włoch (Vitali) wciąż cieszy się doskonałym zdrowiem. Obecnie cud bada watykańska komisja medyczna. Są święci małżonkowie, są święci rodzice, jest święta teściowa, ale czyż nie byłoby pięknie mieć również świętą narzeczoną? Dlaczego nie!