Kazanie na XIII Niedzielę Zwykłą (28 VI 2020 r.)
BRACIA i SIOSTRY
Wraz z Krzysztofem Kolumbem, w 1492 do Ameryki przybyli pierwsi chrześcijańscy misjonarze. Przez słowo i przykład miłości Chrystusowej zasiewali ziarno nowej wiary w indiańskich sercach. Powstawały liczne wspólnoty chrześcijańskie. Misjonarze cieszyli się wielkim szacunkiem. To zaś owocowało indiańską życzliwością do białego człowieka. Z czasem przybywali też tzw. biali kolonizatorzy. Pałali oni żądzą posiadania złota. Oszukiwali, rabowali, a nawet zabijali Indian. Stąd też biały człowiek stał się znienawidzony do tego stopnia, że pojawienie się w pobliżu indiańskich osiedli groziło mu śmiercią.
Pewnego dnia u wybrzeży Ameryki Południowej w czasie sztormu zatonął statek. Po kilku dniach zmagania się z oceanem dopłynął do brzegu jeden z rozbitków. Traf chciał, że było to w pobliżu indiańskiej wioski. Gdy dziękował Bogu za ocalenie, otoczyła go grupa rozkrzyczanych wojowników. Groźne twarze były wykrzywione grymasem nienawiści i złości. Indianie trzymali w rękach oszczepy i naciągnięte łuki. Śmiertelnie przerażony rozbitek myślał, że są to jego ostatnie chwile. Zaczął się modlić. Pochylił głowę i uczynił znak krzyża. Po tym geście zachowanie Indian zmieniło się. Opuścili oszczepy i łuki i zaczęli przyjaźnie uśmiechać się do zatrwożonego rozbitka. Wódz podszedł do niego i uczynił także znak krzyża. Wyciągnął rękę do zdumionego żeglarza i powiedział: Dobry syn ojca. Indianie wiedzieli już, że ten, kto z takim przejęciem kreśli znak krzyża, z pewnością jest dobrym synem duchowym misjonarzy.
Krzyż jest znakiem naszego zbawienia i źródłem życia wiecznego. Jak słyszeliśmy w dzisiejszej Ewangelii: Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. I nie wystarczy mieć krzyż w swym sercu, ale trzeba go wyznawać publicznie. Am