Kazanie na IV Niedzielę Adwentu (22 XII 2019 r.)
BRACIA i SIOSTRY!
Maryja, jako młoda dziewczyna, mieszkała u swoich rodziców Joachima i Anny w Nazarecie. Gdy doszła do wieku, w którym dziewczęta wychodzą za mąż, została narzeczoną św. Józefa. Po roku miał nastąpić ślub, po którym jako żona winna się przeprowadzić do jego domu. Ale zanim nastąpiło to przeprowadzenie, pewnego dnia anioł oznajmił Jej, że pocznie i porodzi Syna, któremu nada imię Jezus. W dawaniu życia dziecku, obok matki, bierze udział także ojciec. Ale w przypadku Maryi anioł Jej powiedział, że stanie się to za przyczyną Ducha Świętego, że nie św. Józef będzie Jego ojcem. Maryja bardzo uradowała się tym zwiastowaniem. Poszła podzielić się tą wiadomością ze swą krewną św. Elżbietą. Gdy jednak wróciła znów do Nazaretu, św. Józef spostrzegł, że spodziewa się dziecka. Maryja, chociaż była jego narzeczoną, prawdopodobnie nic mu nie mówiła o zwiastowaniu anielskim i o cudownym poczęciu Jezusa za sprawą Ducha Świętego. Słyszeliśmy dziś o tym w Ewangelii. Pewnie myślała, że jeśli Bóg daje dziecko bez udziału męża (a po zaślubinach już byli – tylko nie zamieszkali jeszcze razem), to Bogu należy zostawić też wyjaśnienie tej sprawy św. Józefowi. Zanim jednak nastąpiło to wyjaśnienie, św. Józef był ogromnie zmartwiony. Wiedział tylko, że nie on jest ojcem dziecka, którego oczekuje Maryja. Ponadto, nic więcej nie rozumiał. Nie podejrzewał jednak Maryi o nic złego, bo wiedział, że jest dobrą, czystą i świętą dziewczyną. W pewnej chwili postanowił opuścić potajemnie Maryję, aby nie narazić Jej na zniesławienie. Wówczas to Pan Bóg wiedział, co robić. We śnie objawił się św. Józefowi i powiedział mu, że Dziecię Jezus, którego oczekuje Maryja, zostało poczęte w cudowny sposób za sprawą Ducha Świętego. Pan Bóg polecił mu również, by wziął Maryję do swego domu. Teraz św. Józef wszystko zrozumiał. Wypełnił polecenie Boże, serdecznie opiekując się Maryją, a potem, po narodzeniu, także Dzieciątkiem Jezus. Miał także z tego powodu wiele radości. Jezus, gdy dorastał, też go kochał, czcił i słuchał, jak rodzonego ojca. W przedostatnim numerze „Pielgrzyma”, w rubryce „Temat do rozmowy”, znajduje się wywiad zatytułowany „Jestem Twoją córką”. Redaktorka „Pielgrzyma” rozmawia z Marysią. Z rozmowy wynika, że Marysia ma 23 lata i dopiero pół roku temu dowiedziała się, że jej rodzice nie są jej prawdziwymi (biologicznymi) rodzicami, że jest adoptowanym dzieckiem z Domu Dziecka. Jej adopcyjni rodzice nigdy nie dali jej odczuć, że jest adoptowana. Marysia jednak od dziecka intuicyjnie czuła, że jest inna od reszty rodzeństwa. Gdy doszło do poważnej rozmowy z rodzicami adopcyjnymi, dowiedziała się pełnej prawdy o sobie, o swych rodzicach, o babci Teresie, że została adoptowana. To była emocjonalnie bardzo wyczerpująca rozmowa. Marysia w końcu odnalazła brakujące puzzle swojego życia. Przespała się z tym i świadomie już zaakceptowała ten stan rzeczy. Do rodziców adopcyjnych poczuła wielką wdzięczność, za to, że ją adoptowali i stworzyli szczęśliwy dom, za to, że poświęcili się, żeby się nią zajmować, że w wyniku tak zwanej adopcji ze wskazaniem, czyli nierozerwalnej, zobowiązali się, że niezależnie od okoliczności nie porzucą dziecka. Jednocześnie poczuła wielki żal do rodziców biologicznych za to, że ją zostawili, jak i pięcioro jej rodzeństwa, bo żadne z nich nie zostało z biologicznymi rodzicami. Z dalszej części artykułu dowiadujemy się, że dzięki fejsbukowemu profilowi, Marysia odnalazła biologicznych rodziców. Doszło nawet do spotkania z nimi i rozmowy. Marysia dowiedziała się, że jej wówczas niepełnoletnia matka od swoich rodziców dostała ultimatum: Albo usuniesz ciążę, albo wynosisz się z domu. I wyniosła się z domu, i urodziła Marysię. Ale potem, razem z ojcem, nie dali rady! W tym momencie, Marysia, wcale nie poczuła nagle jakiejś wzmożonej miłości do rodziców biologicznych. Zbyt krótko ich znała – podaje redaktorce. Nie zmieniło to też nic w jej relacjach z rodzicami adopcyjnymi. Podobnie było ze św. Józefem, Jezusem i Maryją – Matką Bożą. Amen.