Boże Narodzenie 2018 r.
Bracia i Siostry!
Dziwili się bardzo czarni mieszkańcy Kamerunu, gdy misjonarze mówili im, że Pan Jezus narodził się w małym, półpustynnym miasteczku Betlejem. Wydawało im się, że Betlejem należało szukać na niebie, a nie na ziemi. A jeśli już na ziemi, to powinno być pięknym, bogatym miastem ze wspaniałymi pałacami. W ich pojęciu przyjście Boga na ziemię powinno odbywać się w miejscu niezwykłym i wśród niezwykłych okoliczności. Podobnie sądzili Izraelici. Idąc za przepowiadaniami proroków wierzyli w nadejście Mesjasza. Wierzyli też, że wraz z Jego przyjściem ludzie będą lepsi, bardziej zamożni, a otaczająca ich przyroda – piękniejsza. Jak się okazało: nikt właściwie poza pasterzami, a potem i mędrcami ze Wschodu nie zauważył, a przynajmniej nie wziął na serio faktu narodzenia Chrystusa. Dla mieszkańców Betlejem i pobliskiej Jerozolimy był to zwykły, szary dzień pracy, może tylko trochę bardziej hałaśliwy i gwarny ze względu na wielką rzeszę przybyszów, którzy przywędrowali na spis ludności. I nawet, gdyby któryś z pasterzy przybiegł do Świętego Miasta, wołając po ulicach, że się narodził Mesjasz, niewielu by mu uwierzyło. Wszyscy poważniejsi Izraelici zawołaliby: co – narodził się w stajni i objawił tylko wam prostym, nieokrzesanym pastuchom? Nie, to niemożliwe! Bowiem uczeni w Piśmie, faryzeusze i ci wszyscy, którzy mieli jakiekolwiek znaczenie w Izraelu, inaczej wyobrażali sobie to narodzenie. Myśleli, że Mesjasz pojawi się w wielkiej chwale, z rozgłosem, gdzieś na dworze królewskim lub przynajmniej w jakiejś bogatej rodzinie. I wydawało się im, że cały Izrael z kapłanami na czele przyjdzie złożyć mu pokłon. Dziś jest inaczej. Jest właściwie tak, jak to sobie wyobrażali ci poważni Żydzi, bo Chrystus jest powszechnie znany. Tłumy idą na Pasterkę, aby uczcić narodzonego w żłóbku. Jego ubóstwo im nie przeszkadza. Mówią: jestem chrześcijaninem, bo pewnej nocy narodził się z Niewiasty na tym świecie Jezus Chrystus i uruchomił poprzez wieki olbrzymie energie zbawcze. Cuda narodzin działy się nadal. Tak było m.in. w Syrakuzach we Włoszech – na Sycylii. 29 sierpnia 1953 roku, w parterowym domku przy ul. Ogrodowej nr 19, zamieszkanym przez młode małżeństwo Januso, zauważono niezwykłe zjawisko, o którym wiadomość lotem błyskawicy obiegła świat. Nad łóżkiem młodego małżeństwa wisiał plakietka przymocowana do płytki z grubego szkła. Był to podarunek od bratowej z okazji ślubu. Plakietka przedstawiała Niepokalane Serce Maryi. Młoda mężatka, będąca w szóstym miesiącu ciąży, przeżywała różnego rodzaju komplikacje swego stanu. Istniały poważne obawy o jej życie. Dlatego, kiedy mąż wychodził do pracy, przy łóżku chorej czuwały bratowa i ciotka. Tego ranka chora Antonina znowu utraciła przytomność. Kiedy ją odzyskała, uwagę jej zwrócił obrazek zawieszony na ścianie. Ze zdumienia aż krzyknęła: Madonna płacze. Na jej okrzyk przybiegły obie krewne. Spojrzały jednak na obrazek i stwierdziły, że słowa chorej były prawdziwe. Następnie wybiegły na ulicę, by zwołać sąsiadów. Tymczasem łzy spływały po policzkach wizerunku i kroplami już padały na poduszki. W krótkim czasie ogromny tłum obiegł domek przy ul. Ogrodowej w Syrakuzach na Sycylii. Widok był tak przejmujący, że nawet sceptycy żegnali się znakiem krzyża św. i włączali do modlitw. Gdy mąż wrócił z pracy, pomyślał o najgorszym. Zastał jednak żonę zupełnie zdrową. W ciągu trzech następnych dni niezwykłe zjawisko powtarzało się co 20 minut. Następnie, zebrane krople dwukrotnie poddano analizie i sprawdzono, czy nie zaszło jakieś oszustwo. Zbadała to również komisja biskupa. Sprawdzono też materiały, a których wykonano obrazek. Najwyższe autorytety potwierdziły fakt cudu. Wyniki analiz wykazały, że ciecz spływająca z oczu „płaczącej Madonny” posiada skład chemiczny nie różniący się niczym od łzy ludzkiej. Potem postanowiono tryumfalnie przenieść obrazek Matki Bożej Płaczącej na pobliski Plac Eurypidesa, gdzie umieszczono go na czterometrowej kolumnie. Arcybiskup podkreślił w przemówieniu, że ilekroć Matka Boża objawia się, czyni to po to, aby zbłąkaną ludzkość przyprowadzić z powrotem do Pana Jezusa, na drogę modlitwy i pokuty. Jej łzy są macierzyńskim upomnieniem. Powinniśmy je także przyjmować jako łzy pocieszenia. Zjawisko „łez” na obrazku Matki Bożej nigdy potem w Syrakuzach nie powtórzyło się. Pojawiły się natomiast inne znaki: niezwykłe uzdrowienia ludzi chorych na raka, sparaliżowanych, odzyskanie wzroku. Matka Boża nie wypowiedziała w Syrakuzach ani jednego słowa, ale Jej łzy były dla wszystkich wystarczająco wymowne. Od tego czasu Syrakuzy stały się celem licznych pielgrzymek. Wkrótce cudowny obrazek umieszczono w przepięknej, nowoczesnej katedrze (w kształcie stożka, a w środku z rozchodzącym się od głównego ołtarza wieńcem 36-ciu kaplic).
Maryja, nie tylko pośredniczyła w przyjściu Syna Bożego na świat, czego pamiątkę dziś obchodzimy, ale jest drogowskazem i ucieczką dla każdego, kto oddaje się Jej w opiekę.
Witaj, Gwiazdo morza,
Wielka Matko Boga,
Panno zawsze czysta,
Bramo niebios błoga.
Okaż, żeś jest Matką,
wzrusz modłami swymi
Tego, co Twym Synem
zechciał być na ziemi.
Daj wieść życie czyste,
drogę ściel bezpieczną,
widzieć daj Jezusa,
mieć z Nim radość wieczną. Amen.