Strajk w szkole?
Od 8 kwietnia 2019 roku w wielu szkołach w Polsce rozpoczął się strajk nauczycieli. W połowie szkół nauczyciele nie uczyli dzieci i młodzieży. Zagrożone były przypadające w tym czasie egzaminy w klasach gimnazjalnych, ósmych, a nawet matury. Od soboty 27 kwietnia 2019 roku Związek Nauczycielstwa Polskiego zawiesił ogólnopolski strajk, ale go nie kończy.
Strajk jest moralnie dopuszczalny, o ile nie stoi w sprzeczności z dobrem wspólnym i nie towarzyszy mu przemoc, a jego cele są bezpośrednio związane z warunkami pracy. Tymczasem na obecnym strajku najbardziej stracili uczniowie i sami nauczyciele. Uczniowie nie uczyli się, a środowisko nauczycielskie mocno się w czasie tego strajku podzieliło. Człowiek to jest suma więzi i relacji z matką, z ojcem, z rodzeństwem, z Bogiem. Później jest praca, więc z nauczycielami, z uczniami, z współpracownikami, z innymi kolegami. To wszystko tworzy relacje społeczne. Praca ta ma wielką funkcję budowania więzi. Zobaczcie teraz, co stało się z tą głęboką więzią, która łączyła grono pedagogiczne? Strajk doprowadził do upadku autorytetów. Nastąpił upadek etosu szkoły, która nie jest już kojarzona jako instytucja bezpieczeństwa i stabilizacji. Najgorsze jest to, że sami nauczyciele przyłożyli do tego rękę. Nauczyciele są obecnie mocno podzieleni, rozgoryczeni, nie czują się komfortowo w związku z egzaminami. Strajkujący wyzywali niestrajkujących od „łamistrajków” (innych wypowiedzi nie godzi się przytaczać). Teraz trzeba rozmawiać i wspólnie szukać kompromisów. Te podziały muszą być zasypane i wszyscy razem musimy ten kryzys pokonać.
Niektóre grupy zawodowe – jak np. strażacy, policjanci, lekarze czy nauczyciele – tworzą środowiska, których praca jest jednocześnie szczególną służbą drugiemu człowiekowi. W ich przypadku strajk jest moralnie dopuszczalny pod warunkiem, że jego negatywne skutki będą jak najmniejsze, a powody są oparte na racjonalnych przesłankach. A więc nie będziemy tworzyć żadnej wspólnoty rozróżniania dobra i zła, ani nawet do niego dążyć, jeśli będziemy mieli na uwadze jedynie to, co jest dla mnie dobre, jak np. wyższa pensja, a nie dobro uczniów. Nauczyciele od lat domagają się podwyżek, jednak obecnie ich żądania przyjęły formę strajku, co jest bronią ostateczną. Jest to bardzo radykalny środek. Owszem, zarobki nauczycieli w stosunku do innych grup zawodowych spadły. Inne branże z budżetówki, jak lekarze rezydenci, pielęgniarki czy policjanci, wywalczyli podwyżki proporcjonalnie znacznie wyższe od tego, co otrzymali nauczyciele. I to wywołało falę niezadowolenia w tym środowisku. Czarę goryczy przelały dodatkowe 500 zł na każde dziecko i trzynasta emerytura. Za skrajne lekceważenie uznali nauczyciele zapowiedź dopłat dla rolników za hodowanie krów i świń (niezależnie od tego, że środki te mają pochodzić z funduszy europejskich).
O ile samo domaganie się wyższych płac nie budzi wątpliwości, o tyle poważne kontrowersje wzbudza protest nauczycieli w czasie egzaminów gimnazjalnych, w klasie ósmej czy nawet matur. Wielu nauczycieli miało poważny dylemat moralny, czy odmowa przeprowadzenia egzaminów nie jest przekroczeniem dopuszczalnej formy protestu. I rzeczywiście, używanie dzieci jako karty przetargowej jest nieetyczne i jest ewidentnym działaniem na szkodę uczniów, którego nie równoważy słuszne dążenie do godnych zarobków. Nauczyciele podważyli swój zawodowy etos, w którym dobro dzieci znajduje się na pierwszym miejscu. Wychowawczy aspekt pracy nauczyciela to odpowiedzialność za drugiego, serdeczna odpowiedzialność – kiedy się jest wychowawcą. I to jest odpowiedzialność wobec wspólnoty. Nie chodzi o wspólnotę klasową, ale o tę, jaką buduje współudział szkoły (obok rodziny i Kościoła) w najważniejszym nauczaniu: rozróżnianiu dobra i zła. Uczniom należy zawsze pomagać, nigdy nie szkodzić. Nie wolno brać jako zakładników w swojej sprawie dzieci przez siebie wychowywane. Nie można im zagrozić: uniemożliwimy wam zdawanie egzaminu, od którego zależy wasza dalsza edukacja, nie dopuścimy do wystawienia wam świadectw. Zaszkodzimy wam, z pełną premedytacją, jeśli tylko rząd, który jest traktowany przez nasze władze związkowe jako polityczny wróg, nie da nam o 20 czy 30 proc. więcej pieniędzy, teraz, natychmiast. Wychowawcza rola szkoły polega na wychowywaniu do wartości, a do obowiązków państwa należy stwarzanie właściwych warunków wychowania. Wychowanie jest procesem, który odbywa się w każdym momencie życia dziecka: w domu, w szkole, na lekcjach religii, na wakacjach. Zakłada podmiotowe traktowanie dziecka. Powinno obejmować wartości ogólnoludzkie, wyższe, duchowe, co z kolei wymaga zetknięcia się z wzorcami osobowymi.
W 1986 roku radziecki i gruziński reżyser Tengiz Abuladze nakręcił film „Pokuta”. Kończy się on rozmową między starszą kobietą i pewnym młodym człowiekiem. Staruszka pyta go: „czy ta droga (którą idą) prowadzi do kościoła?” Gdy w odpowiedzi słyszy: „Nie, to nie jest droga do kościoła”, odpowiada bardzo wymownym pytaniem: „A po cóż komu droga, która nie prowadzi do kościoła?” W tym prostym pytaniu nie chodzi oczywiście tylko o budynek, w którym można się pomodlić. Ta starsza kobieta dobrze wiedziała, że świątynia to coś więcej niż tylko miejsce do modlitwy. Za słowem „kościół” kryło się coś więcej: kryło się głębokie doświadczenie Boga i wspólnoty. W tym sensie droga do szkoły to też dużo więcej niż droga do budynku szkolnego – to całe przygotowanie do życia. Tutaj zaczęła się nasza edukacja, nasze dalsze wychowanie, uczenie obowiązków – nasz rozwój indywidualny i społeczny. Ktoś powiedział: gdy myślisz rok naprzód – siejesz zboże (za rok żniwirz), gdy myślisz dziesięć lat naprzód – sadzisz drzewa (po dziesięciu latach będą owoce), ale, gdy myślisz sto lat naprzód – zajmujesz się wizją nauczania i wychowania (zanim minie to pokolenie). Dobrze, że premier Mateusz Mazowiecki zaproponował zwołanie po Świętach Wielkanocnych okrągłego stołu w sprawie oświaty z udziałem strony rządowej, związków zawodowych i innych podmiotów związanych ze szkolnictwem. Na pewno warto rozmawiać, by przebudować cały system oświaty.
ks. Wojciech Gruba,
dr teologii moralnej